Zatrzasnęły się drzwi wynajętego samochodu. Jakoś ciszej niż to zwykle bywało.
- Co nic nie mówicie ?
- Przecież Ty też nic nie mówiłeś, a zazwyczaj jadaczka nie chce Ci się zamknąć.
W sumie mają rację, pomyślałem. Zwykle słowa cisną mi się na usta same. Ale nie tym razem. Staliśmy tam długi czas, może z pół godziny. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy któryś z nas zamienił choćby zdanie. To chyba przez to miejsce, uświadomiłem sobie prostą zależność. Trafiliśmy tam omyłkowo, myląc odpowiedni skręt. Przed nami pojawiła się prawie idealnie owalna zatoka. Wody morskie obmywały jej brzegi, nadbrzeże porastała soczysto zielona makia. Nie było nikogo. Nas trzech, którzy trafiliśmy tu zupełnym przypadkiem, a wokół cisza, zadziwiająca cisza. Emanowała ona na wszystko i wszystkich. Nawet fale tocząc spienione bałwany obijały się o brzeg w zupełnej ciszy, inaczej niż nakazywałyby to prawa fizyki. W tym momencie ta wszechobecna cisza była panem sytuacji, dominowała nad całą zatoką, nie dając nikomu przeszkodzić w akcie przez nią granym. Począłem zastanawiać się o powód owego zjawiska. Myśli przepełniały mój umysł. Chyba podobne rewolucje musiały toczyć się w umysłach chłopaków. Wtem wzrok skierował się ku starym kamiennym budowlom, jakich na sardyńskiej ziemi multum. Coś mi wskazywało na związek przyczynowy między królującą ciszą, a kamiennymi nuraghami. Wyglądały jak odwrócone do góry nogami doniczki. Widać było po nich ślady czasu, ślady dawnych epok. Było ich kilka, niby do znudzenia podobnych, każda jednak starała się na dłuższy czas przyciągnąć nasz wzrok. Przypomniałem sobie wnet legendy traktujące o wyspie, przewodniki uparcie owe legendy powielające. Nad wyraz dobitnie i kategorycznie określano w nich Sardynię jako wyspę duchów, czarownic, wróżek i innych im podobnych magicznych osóbek. Grazia Delleda, Sardynianka z krwi i kości, za książkę – Isola degli spiriti (Wyspa duchów), otrzymała nawet literacką nagrodę Nobla. Powszechnie znane są również opowiastki o czarownicach z Villacidro. Jak widać, Sardynia ma w sobie coś takiego, że nie sposób nie przypisywać jej walorów magicznych. Niektórzy posuwają się nawet dalej w swoich fantasmagorycznych rozważaniach. Dziennikarz Sergio Frau zwykł twierdzić, że to właśnie Sardynia jest zaginioną Atlantydą. Jego stanowisko na tyle wstrząsnęło środowiskiem, że w celu zweryfikowania jego poglądów na specjalnie zorganizowanej konferencji naukowej w Rzymie, przeprowadzono konfrontację jego tez. Jego zdaniem dawna cywilizacja sardyńska Nuraghów to nie kto inny jak mitologiczne społeczeństwo Atlantów.
Wszystkie owe myśli, trawiące mój umysł przez okres pobytu w magicznej zatoce, skłoniły mnie do wysnucia fantastycznie brzmiącej tezy. Chłopaki, gdy po opuszczeniu zatoki, przedstawiłem im swoje stanowisko, miast śmiać się do rozpuku nad schorzeniem autora owych myśli, stwierdzili, że chyba coś jest na rzeczy, chyba rzeczywiście w okolicy nuraghów dzieją się zjawiska, które argumentami czysto racjonalnymi nie sposób wytłumaczyć. Tak oto uznaliśmy jednogłośnie, że owe duchy, czarnoksiężnicy i wróżki, jeżeli rzeczywiście zamieszkują Sardynię, to na pewno za miejsce pomieszkiwania musiały obrać sobie nuraghi.
Chcąc uciec przed nadciągającą tą porą roku szarością, całym morzem szarości, udaliśmy się końcem ubiegłego roku na Sardynię. Powód prozaiczny. Niezwykle bogaty w wyprawy rok chciałem zakończyć jakimś miłym akcentem. Miało być lenistwo, kocyk na bielutkim piasku i drinki ze słomką, a wszystko to zmieszane z relaksacyjnym spokojem. Inaczej niż na poprzednich, typowo backpackerskich, wypadach. Sardynia wydawała się być miejscem stworzonym do takich wypadów. Wyspa wielkości niejednego europejskiego państwa, zaludniona przez raptem 1,6 mln ludności, dawała gwarancję wypoczynku w miejscu niezdeptanym turystycznym sandałem, wolnym od wielkich kompleksów hotelowych, w miejscu gdzie trafienie na ochlaną brytyjską gębę, opuszczającą ranną porą, nierównym krokiem jedną z wielu dyskotek, jest widokiem rzadko spotykanym. Ponoć łatwiej trafić tu na owcę niż innego człowieka (jest ich trzy razy więcej niż ludzi). Dodatkowo synonim wyspy luksusu, drakońskie ceny, muszą sprawić, że część typowo zabawowych, ibizowsko – majorkowskich turystów, rozważy sens przyjazdu na Sardynię.
Za cel naszego plażowego wypoczynku obraliśmy sobie północną część wyspy z cudownymi i wymownie brzmiącymi wybrzeżami Costa Paradiso i Costa Smeralda.
Już w drodze z lotniska uświadomiłem sobie, że Sardynia była strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Zobaczyłem coś co mnie tak urzekło, że odtąd kilka razy wracałem w to samo miejsce. Nie chodziło o cudowną plaże o bielutkim piaseczku, nie chodziło o przepiękną signiorinę, ni też o cud architektoniczny z niesamowitą maestrią stworzony. Moją uwagę zaprzątnął mostek. Nijak miał się on do słynnych Golden Gate'ów, Tower Bridge'ów czy rodzimych mu Ponte di Vecchio. Ów mostek leżący między lotniskiem w Fertilli, a przepięknym miastem Alghero, urzekał swoją prostotą, prostotą w najczystszej postaci. Jego kamienna konstrukcja, z gracją łukowato nadgięta, ciężko osadzona nad rzeczką uchodzącą do pobliskiej zatoki, sprawiała wrażenie niesamowitej harmonii między architektoniczną myślą, a jego stroną estetyczną. Mimo, że zieleń kusiła wokół ferią odcieni, szarość, kamienna toporność mostku jednoznacznie dominowały. Dla samego mostku warto przyjechać na Sardynię (ktokolwiek będziesz w sardyńskiej stronie, trochę przerobiłem Mickiewicza, nie pomnij zatrzymać się i rzucić okiem na ów wspaniały mostek). I tylko szkoda, że materialny ślad owego arcydzieła, mimo wielu jego odwiedzin, nie zachował się (widać elf pod nim siedzący tak wykombinował).
Pierwszym miejscem, w którym zatrzymaliśmy się było Alghero. Mówi się, że jeżeli chce się zobaczyć kawałek Hiszpanii we Włoszech, trzeba udać się właśnie do Alghero. Miasto glonów, bo tak należy tłumaczyć sobie jego nazwę, przez długi pozostawało pod rządami hiszpańskimi, głównie katalońskimi. Stąd też zwykło okreslać się go mianem Barcelonetty. Alghero było swoistą enklawą hiszpańską na terytorium Sardynii. By zachować katalońską tożsamość mieszkańców zabraniano im m.in. opuszczania miasta na odległość większą niż 3 km. Naleciałości dawnych najeżdźców widać zresztą po dziś dzień. Mieszkańcy miasta w dalszym ciągu dosyć powszechnie posługują się językiem katalońskim.
Mimo, że było już po sezonie i ceny noclegów cięto o połowę, w dalszym ciągu było niesamowicie drogo. Aż bałem się wyobrazić sobie swoje ekspensa w okresie typowo wakacyjnym (od lipca do października). Miasto mnie zachwyciło. Słusznie określane bywa mianem kopalni zabytków. Starówka niewielkich rozmiarów, wąskie, brukowane i idealnie prostopadłe uliczki, renesansowa zabudowa, śródziemnomorski entuzjazm na ulicach, pranie wywieszone nad wieloma z nich – kwintesencja Italii, którą taką estymą darzę. Nie mogło też oczywiście brakować zalatującej z wszystkich kierunków stęchlizny, jakże pięknej stęchlizny, przesiąkniętej historią, włoską strawą, świadczącej o niesamowitym bogactwie historycznym, kulturowym miejsca. Wdychałem królującą tu stęchliznę, pochłaniałem ją drapieżnymi chałstami, czując jakbym wdychał całe epoki historii. Toteż codziennie, w przerwie między byczeniem się na plaży, buszowaniem w podwodnym świecie, czynnym uczestniczeniem w typowo śródziemnomorskiej gwarności i żywiołowości, przechadzałem się bez celu wąskimi algherskimi uliczkami, niezdając sobie nawet sprawy, że raz wtóry przecinam tą samą drogę. Ostatecznie zawsze trafiałem do ulubionej trattorri, gdzie przy winku i smakowitej strawie błogo spędzałem czas. Pobyt w Alghero, głównie z racji atrakcyjności miasta przeciągnął się ponadplanowo. Zostaliśmy dłużej niż pierwotnie zakładaliśmy. Tym samym mniej czasu zostało na inne z mnoga pięknych sardyńskich miejsc, które zamierzaliśmy podczas naszych wakacji zobaczyć (żal zwłaszcza Barbagii).
Któregoś dnia, na dzień nim wypożyczonym samochodem wyruszyliśmy w sardyński interior, wzięliśmy w pożyczkę skuterki, planując objechać okoliczne atrakcje Alghero. I był to świetny ruch z naszej strony. Skuterkowanie po prawie pustych sardyńskich drogach, w otoczeniu cudownej śródziemnomorskiej roślinności, poczytuję sobie za jedną z największych przyjemności, jakie było mi danym w czasie wielu moich wojaży doświadczyć. Ciepły śródziemnomorski wiaterek mile śmigał po twarzy, październikowe słońce delikatnie łechtało cerę, tylko miarowy odgłos motorka zakłócał wszechobecną ciszę, żyć nie umierać. Na poboczu buszowała rodzinka dzików, nie speszona odgłosem naszych motorków. Mój Piaggio, mimo największego przebiegu, wykazywał się jednocześnie największą żywotnością, toteż co chwilę musiałem czekać na kompanów. W niedługim czasie dotarliśmy do przylądka Capo Caccia, gdzie znajduje się popularna jaskinia Neptuna – Grotta di Nettuno. Już sam widok w dół z klifu wprawiał w zachwyt. Białe skały, będące swoistymi samorodkami pośrod bezkresu morza, rozrzucone były dokoła. Małe punkciki na morskim obliczu to łodzie wiozące turystów z Alghero do jaskini. Czar począł stopniowo pryskać wraz z ilością schodów, które należało pokonać ( jest ich 650), by dostać się do jaskini. Trud się jednak opłacił wobec widoków we wnętrzu jaskini.
Po opuszczeniu jaskini rzuciłem pomysłem pojechania na jedną z najpiękniejszych sardyńskich plaży, położoną za Stintino, Plaggia de la Pelosa. Widziałem jej zdjęcia w sardyńskich przewodnikach. Plaża jawiła się w nich na tyle fantastycznie, że odtąd pragnąłem choć na chwilę postawić swą stopę w tym miejscu. By tam dotrzeć obraliśmy podrzędną drogę przez Palmadulę (55 km). Ciężko mi przypomnieć sobie, czy minęliśmy chociaż kilka samochodów. Pustki w baku od dawna dawały o sobie znać. Wreszcie na jednym ze zjazdów paliwa zupełnie brakło. Całe szczęście, że jedyna na dystansie ostatnich 20 km stacja benzynowa, znajdowała się akurat na końcu owego zjazdu. Tym samym, a problem jednakowo dotknął każdego z nas, nie musieliśmy być siłą twórczą dla naszych jednośladów. Po niedługim czasie dotarliśmy do uroczego Stintino. Zjedliśmy pyszną pizzę, zrobiliśmy kilka rundek po mieście, w końcu udaliśmy się ku celowi naszej motorkowej eskapady – plaży Plaggia de la Pelosa. Zza wydm porośniętych makią wyłoniła się katalogowo bielutka plaża, jedna z piękniejszych na jakich było mi danym się wylegiwać. Naprzeciwko wyłaniały się wyspy Piana i Assinara, w rogach majestatycznie stały wieże Nuraghów. Morze było tak przejrzyste, cudownie szmaragdowe, że aż zachęcało do snorklowania. Nawet się nie spostrzegliśmy, gdy w pogoni za kolorowymi rybkami, spędziliśmy kilka godzin w wodzie. Czas powrotu nadszedł. Droga do Alghero minęła bez historii, nie licząc prawie że zderzenia z rodzinką dzików, nienawykłą chyba do obecności pojazdów mechanicznych na drodze. Nocą zrobiliśmy sobie jeszcze dwugodzinną przejażdzkę uliczkami Alghero. Dzień ze skuterkami, zrobiliśmy ponad 200 km, był niezwykle udany.
W końcu, choć z nieskrywanym żalem opuściliśmy Alghero. Niespodziewałem się, że na swojej drodze napotkamy miejsca, tożsamą mocą swój urok roztaczające. Pierwszym z takich, notabene moim zdaniem najpiękniejszym miastem północnej Sardynii, było Castelsardo. Stare miasto, wymagające nie lada wspinaczki, by się dostać w obręb miejskich murów, leży na cyplu stromo schodzącym wprost w turkusowe wody Morza Śródziemnego. Zamek Sardeńczyków, bo po taką nazwą miasto figuruje, został założony w 1102 roku przez sławny genueński ród Doria (podobnie zresztą jak i Alghero). Swoiste połączenie malutkiego prowincjonalnego miasta i obecnej na każdym kroku historii, sprawia bardzo miłe wrażenie. Sezon turystyczny minął, więc kroczenie wąskimi uliczkami, podziwianie renesansowej zabudowy, jest czynnością niezwykle przyjemną. Urodziwie na tle morza prezentuje się zwłaszcza wieża katedry Sant'Antonio Abate. Z wysokości miejskich murów podziwiamy popisy sokolników, szczególnie ich pupili. Przed opuszczeniem miasta delektujemy się smacznymi gnocchi.
Wyjeżdzając z Castelsardo w kierunku wschodnim nie sposób nie natrafić na słynną skałę Roccia dell'Elefante. Matka natura na tyle wdzięcznie przeprowadziła tu proces erozyjny, że w efekcie powstała wierna kopia słonia. W dodatku jest on na tyle okiełznany, że można się zbliżyć nawet ku jego trąbie. Sardynia zresztą słynie z mnogości takich wytworów skalnych. Na swojej drodze napotkaliśmy ich klika.
Za Castelsardo zaczyna się pas plaży znany pod wymowną nazwą Costa Paradiso. Rajskie wybrzeże słynie z cudownych plaży otoczonych wielkimi głazami różnorakich kolorów. I tutaj proces erozyjny świadczy o rozdętej do niemyobrażalnych wrecz granic wyobraźni matki natury. Raz kolejny dostrzegam dobrodziejstwa płynące z faktu, że dotarliśmy tu po sezonie. Plaże są praktycznie puste. Do gustu przypadła mi szczególnie plaża w Santa Teresa di Gallura. Otoczona kamiennymi wieżami, porozrzucanymi skałami, jest miejscem, w którym snorklowanie jest czystą przyjemnością. Uganianie się pomiędzy podwodnymi głazami za barwnymi rybkami, penetrowanie jaskiń, stawianie czoła prądom wprost z pobliskiej Korsyki - nawet nie wiem kiedy, minęło dobre kilka godzin w wodzie.
Pobliskie Palau, gdzie spędziliśmy kilka nocy, nie zachwyca. Wieczorna pizza smakowała wybornie, tymbardziej, że i znienawidzony Juventus przegrał. Będąc w Palau warto udać się w kierunku cypla Capo D'Orso, z charakterystyczną skalną podobizną niedźwiedzia (orso). Widok na pobliski archipelag wysp Maddalena powala. Pewnie podobne odczucia musiał mieć sam Mussolini, skoro tak często tutaj pomieszkiwał. Notabene na sąsiedniej Caprerze zamieszkiwał z kolei Garribaldi.
W kierunku południowym od Palau rozciąga się najsłynniejszy pas plaż na Sardynii – Costa Smeralda. Wprost proporcjonalnie do jego sławy urosły ceny tutaj obowiązujące. To jedno z najdroższych miejsc, w jakim było mi danym postawić stopę. Nie dziwota, że marina głównego miasta wybrzeża – Porto Cervo, pełna jest luksusowych jachtów. Costa Smeralda nie jest miejscem dla zwykłego pojadacza chleba. Nawet po sezonie ceny przyprawiają o zawrót głowy. Nasza panda jakoś nie pasuje tu w otoczeniu ferrari, maserratti, lamborghini, porsche i innych motoryzacyjnych synonimów luksusu. Najlepszym wyjściem jest ucieczka na bajeczne plaże Szmaragdowego Wybrzeża. Malutka plaża Capriccioli jest niezwykle piękna. Mnie jednak bardziej do gustu przypadła bardziej dzika plaża Liscia Ruja. Głównie z uwagi na bogactwo podowodnego życia. Postanawiam przepłynąć zatokę między plażami. Zajmuje mi to dwie godziny. Utrudnieniem są jachty pływające po zatoce. Toteż muszę co chwila wypływać na powierzchnię, by nie natrafić na kurs zbieżny z jachtowym. Bycie pożywką dla wirnika jachtowego jakoś mi nie w smak. Chłopaki już na mnie czekają na drugiej stronie zatoki.
Olbia, do której trafiliśmy popołudniem sprawia wrażenie przyjemnego miasta. Nijak się jednak ma do Alghero czy Castelsardo. Brak jej duszy, nie sposób poczuć się tutaj, choć przez chwilę, jakby się kroczyło w czasach średniowiecznych. Również architektonicznie miasto nie zachwyca jak wcześniej wspomniane. Nie wiem jak tłumaczyć sobie nazwę miasta - “szczęśliwe miasto”. Osobiście nie pokusiłbym się o posługiwanie się tak górnolotnymi metaforami.
Na południe od Olbii, zaczynają się tereny Barbagii, najdzikszej części Sardynii, z dominującymi w krajobrazie górami (najwyższy szczyt La Marmora) i płaskowyżami. Ta surowa kraina bywa określana najpiękniejszą częścią Sardynii. Mieszkańcy tych ziem najdłużej stawiali opór najeźdźcom, stąd zyskali sobie określenie barbarzyńców. Kusiło mnie, by naocznie przekonać się o prawdziwości legend o dzikiej i nieokiełznanej Barbagii. Niestety czas spędzony w wymiarze ponadplanowym w Alghero, sprawił, że trzeba było sobie odpuścić ten niewątpliwie piękny region Sardynii.
By choć cząstkowo uzmysłowić sobie piękno, niedostępność górskich terenów Sardynii, drogę powrotną, z kilkudniowej objażdzki północno – wschodniej Sardynii, obieramy przez górzyste tereny Monte Limbara. Po drodze odwiedzamy słynne tombe dei giganti – Lu Coddu Vecchiu. Potężne kamienne głazy usadowiono w niezwykłą kompozycję grobową. Pomyśleć, że owe grobowce pochodzą z III w. p.n.e.
Droga wije się w górę, to w prawo, to w lewo, w otoczeniu gęstych lasów dębowych. Region słynie z produkcji dębu korkowego, mnogość tartaków, miejsc suszenia korka, uzmysławia, że zaiste musi być to niezwykle intratny biznes. Spośród miejsc zasługujących na szczególną uwagę, należy wymienić zwłaszcza górski kurorcik Tempio Pausania. Pobudzających wyobraźnię widoków dostarcza z kolei droga wiodąca przez Księżycową Dolinę ( Valle de La Luna), gdzie bez ładu i składu leżą rozrzucone granitowe bloki. Zjeżdzając z gór widzimy w oddali morze. Widok wyłaniających się zza gór bielutkich plaży północnej Sardynii, obmywanych turkusowym morzem, jest jednym z ostatnich sardyńskich widoków. Rzucamy ostatnie pełne nostalgii spojrzenia w tę stronę, próbując zatrzymać w pamięci ten cudowny obraz na długie jesienne wieczory w Polsce. Dla takich widoków rzeczywiście warto sprzedać lodówkę. Warto przedłużać takie chwile, sprawiać by trwała jak najdłużej. Nasze życie pełne zakrętów, objuczone problemami, ubogie w uśmiech, zasługuje na chwile radości. Więc cieszmy się pięknem tego świata. (“Stwórca podarował mi świat i na pewno raduje się, że potrafię to docenić i cieszyć się jego pięknem" - Tadeusz Chudecki).
Po dotarciu do Alghero kierujemy się ku ulubionej trattorri. Ostatni wieczór na Sardynii spędzamy wyjątkowo udanie. Żal, że już jutro nasza przygoda dobiegnie końca, przybiera na sile. Ostatni rzut oka na miasto, na październikowe, ciepłe morze. No i oczywiście na mój ulubiony mostek...
Sardynia wyszła naprzeciw moim potrzebom. Wyprawa na sardyńskie łono była połączeniem przyjemnego z pożytecznym. Nie dość, że naładowałem akumulatory na deszczową, krajową jesień, bycząc się na plażach i zażywając kąpieli w cieplutkim morzu, to jeszcze zobaczyłem wiele ciekawych miejsc. Nie ulega więc wątpliwości, że sardyńskie wojaże muszę uznać za wyjątkowo udane. Doznania w trakcie nich doświadczone na długi czas pozostaną w głowie, niejednokrotnie zapewne przypominając, że jest w Europie takie miejsce jak Sardynia. A, że to miejsce warte odwiedzenia, co do tego nie mam żadnych złudzeń.
“Sardynia jest niczym sama wolność” - tym słowom angielskiego pisarza Davia Herberta Lawrence'a (Sea and Sardinia), nawet pomimo uplywu czasu należy przyznać słuszność. Wojażowanie po Sardynii to przyjemność w najczystszej postaci. Czeka tu na nas bezmiar obrazów przed oczyma. Dobrodziejstw ofiarowywanych przez wyspę jest multum, o czym zresztą przekonywałem się na każdym kroku. Atrakcje przyrodnicze, architektoniczne, historyczne, czy kulturalne wreszcie – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Piękne plaże przyciągają urlopowiczów, przejrzyste i bogate życie pod powierzchnią turkusowego morza wręcz kusi miłośników nurkowania. Ornitolodzy zaspokoją swoje pasje podglądając podniebnych lotników w trakcie ich wojaży pomiędzy Europą i Azją z postojem aklimatyzacyjnym właśnie na Sardynii. Położony w centralnej części wyspy masyw górski to z kolei raj dla piechurów, speleologów, wspinaczy skałkowych. Miłośnikom historii, architektury wystarczy odbyć kilka kroków po przepięknych sardyńskich miastach, by przekonać się, że swoje zainteresowania w tej materii mogą pobudzać właśnie na Sardynii. Podobnie miłośnicy archeologii. Sardynia bowiem nazywana bywa – słusznie zresztą – wielkim muzeum archeologicznym pod otwartym niebem. Nigdzie indziej w Europie nie sposób natrafić na budowle podobne do tych z czasów prehistorycznych Sardynii. Na pierwszy rzut wyłaniają się tu osławione nuraghi. Megalityczne, warowne wieże obserwacyjne pochodzą z połowy II w p.n.e. Gęsto zaściełają one zwłaszcza pas nadbrzeżny wyspy. Ich liczba oscyluje wokół siedmiu tysięcy. Kompleks Su Nuraghi di Barumini znajduje się zresztą na liście UNESCO. Z innych archeologicznych zabytków wyspy warto nadmienić o grobach budowanych w ziemi (Domus de Janas), czy też naziemnych potężnych grobach z kamienia (Tombe dei Giganti), budowanych 3,5 do 2,7 tys. lat p.n.e. Były to groby dla wodzów i właścicieli ziemskich posiadłości. Ich długości w zależności od budowli wynosiły nawet do 45 m.Tych z kolei na Sardynii jest około 1,5 tysiąca.
Festyny, tak, o nich również wypada nadmienić. Ich mnogość na wyspie, powiązanie treści przewodniej ze światem mitów, duchów, z tradycjami świąt i obchodów sięgającymi czasów pogańskich, niezliczonymi obrzędami, ale także żywą kulturą współczesną i lokalnymi obyczajami, sprawiają, że człowiek chce być świadkiem owych widowisk. Przemierzając sardyński szlak praktycznie nie sposób nie natrafić na miejsce zabawy, festyn, fiestę czy inną postać miejscowych harców.
Wreszcie milośnicy kulinariów. I o nich trzeba pamiętać. I oni nie będą skorzy do narzekań delektując się cudownymi sardyńskimi potrawami. Pecorino, homar po katalońsku, miejscowe gnocchi, angiulotts, fregulla – można by tak wymieniać w nieskończoność owe typowo sardyńskie strawy, a wystarczy tylko skonstatować, że – palce lizać.
Nie dziwi, więc że Sardynię zwą wyspą ludzi szczęśliwych i długowiecznych (podczas gdy w Europie na 100 tysięcy osób setki dożywa siedem, tutaj wskaźnik ten wynosi 13,5). Widać niewskazanym jest rychłe opuszczanie ziemskiego padołu w cudownym sardyńskim otoczeniu. Spokojne, leniwe życie toczone na Sardynii, jakże inne od szalonego włoskiego harmidru na kontynencie, toczy się swoim własnym, rzecz by można sardeńskim tempem. Chyba nawet adaggio przy miejscowym sardeńskim, jest tempem zbyt żywiołowym i żwawym. Wyglada na to, że każdy Sardeńczyk maksymalnie wydłuża swoją granicę śmiertelności, próbując korzystać z dobrodziejstw oferowanych mu przez wyspę.
P.S. Duchów na Sardynii nie widziałem. Poczytne przewodniki wiele stronic im poświęciły, barwnie i pobudzająco wyobraźnię je opisując. Mimo ponad tygodniowych poszukiwań nie było mi niestety danym ich zobaczyć. Chociaż nie - jednego, choć trochę innego niż to w przewodnikach pisano, zobaczyłem. A w zasadzie poczułem jak pęta me myśli, obłapuje swoimi łapskami, nie daje o sobie zapomnieć. To duch Sardynii, duch wyspy szczęśliwej, wyspy wolności, wyspy której wspomnienie zawsze wzbudzać będzie przyjemne odczucia.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
wspaniała, pełna wrażeń podróż, tylko pozazdrościć i do tego pięknie opisana
-
O to akurat nie musisz się martwić. Włosi, w tym również i Sardyńczycy sa ludźmi przyjemnymi i wiolnymi od ksenofobicznych uprzedzeń, więc nie ma się co obawiać. Z angielskim, jak to w Italii, może być problem, ale nikt nie będzie z tego powodu robił problemów. Na Korsyce nie byłem, więc nie mogę porównywać.
-
Czesc milanello80,
Fajnie ze dzis wlasnie znalazlam Twoja opowiesc. Wybieram sie na Sardynie za kilka miesiecy i planuje podobna podroz, przylot do Alghero, wypozyczenie samochodu, Stintiono, Castelsardo i Olbia. Wiem ze troche czasu minelo od Twojego ostatniego komentarza, jesli jeszcze tu zagladasz, czy moglbys mi powiedziec czy Sardynczycy sa przychylni turystom mowiacym po angielsku? Ucze sie troche wloskiego ale jak mi pojdzie to nie wiem ;-). Czy byles kiedys na Korsyce i jakie masz odczucia jesli porownasz obie wyprawy? Jestem cNieiekawa poniewaz poprzednie wakacje spedzilam na Korsyce i pomimo bardzo nieprzyjaznych lokalnych stwierdzam ze warto bylo. Niestety nie mowie po francusku.
Dzieki za odpowiedz :-)
Agnieszka -
Kolejne miejsce, które warto odwiedzić :) Po poznaniu Twojej relacji, nie dziwie się, że moja jest krótka ....
-
Z tą lodówką to tak nie do końca. Pisałem za pewnym Panem, za którym notabene zbytnio nie przepadam, który właśnie w ten sposób doradzał jak realizować swoje pasje. To jedna z nielicznych rad Cejrowskiego, które mnie inspirują.
Co do mostka, rozumiem, że go widziałaś i możesz podzielić mój zachwyt ? Byłbym w pełni kontent, gdybyś jeszcze miała jego zdjęcie, ale pewnie to byłoby już zbyt dużo szczęścia na raz, nieprawdaż ? -
aha, mostek , o ktorym piszesz rzeczywiscie piekny, szkoda,ze nie udalo Ci sie go sfotografowac.
-
ciekawa podroz i fotki.Mam rozumiec,ze sprzedales lodowke dla pieknych widokow Sardynii?hhmm...
-
Żeby nie było tak kolorowo i słodziaśnie z tą Sardynią, wrzucam jeden kamyczek do ogródka. Trochę dzisiaj podpadła mi część sardyńskiego społeczeństwa. W dzisiejszym meczu ligi włoskiej na Sardynii miejscowe Cagliari grało z Interem. Nie lubię Interu, jako kibic lokalnego Milanu to oczywiste, ale nie popieram rasistowskich okrzyków rzucanych w kierunku jego zawodników ze strony sardyńskich kibiców. Tłumaczę to sobie tym, że kibole to mimo wszystko trochę inna społeczność. Normalni sardyńscy ludzie są bardzo przyjaźni i mili.
-
Sardynia w ogóle nie jest zbyt popularną destynacją, stąd wiele osób tam nie jeździ. Widać to choćby po liczbie relacji stamtąd. Myślałem nad powodami i doszedłem do wniosku, że chyba drakońskie ceny odstraszają ludzi. Jest pozytywny aspekt takiego obrotu sprawy. Otóż nie ma tam zbyt wielu turystów, dzięki czemu zwiedza się zdecydowanie przyjemniej. Piękne, często puste plaże - mając taki widok przed oczyma, chciałoby się by wyspa jak nadłużej pozostawała w otchłaniach turystycznej nieświadomości :)
-
Na Sardynię zawsze mnie ciągnęło, ale jakoś tak się złożyło, że nie udało mi się tam dotrzeć (nawet w czasie blisko dwuletniego pobytu w Italii). Twoja relacja uświadamia mi jak wiele straciłem. Pozdrawiam.
-
Chociaż mnie zawsze ciągnie do objechania wszystkiego, wejścia na czubek i dojścia do końca, to bardzo popieram oglądanie ciekawych miejsc po kawałku :)
Ktoś objedzie dookoła, w trzy dni zajrzy na moment "wszędzie" i nie ma po co wracać, bo "widział wszystko". A tak - to jest po co wracać :) -
w razie potrzeby służe oczywiście informacjami. Jak widzisz z mapki odwiedziłem tylko północną część wyspy. Kolejnym razem pojadę w inne rejony, bo Sardynia naprawdę mnie ujęła swym urokiem. Szczególnie żal mi tej Barbagii, cudownej krainy górskiej w środkowej części wyspy. Niestety, mimo że była w planach, nie dojechałem tam. Cóż, widać, kolejny raz musi być, nwet mimo tych kosztów :)
-
No tak, mapkę już znalazłam, faktycznie, przeoczyłam czytając z zapartym tchem :) Ja też zaczynam podróżować od jeżdżenia po mapie.
Ja wiem, że powinnam tam trafić :) Do tego, dla mnie Sycylia i Sardynia to już nie do końca Włochy, a Sardynia to już w ogóle jakby inny kraj... Tym ciekawiej... Co do relacji o Sardynii, miałam na myśli nie tylko Kolumbera, ale to wszystko co gdziekolwiek można znaleźć.
Tymi cenami to mnie zmartwiłeś... Ja liczę na schroniska, ale gorzej z poruszaniem się, jak się chce zajrzeć wszędzie. No nic, trochę czasu na to mam, a potem - będę się starać...
A że Gosia (Neilos) lubi Sardynię, to wiem, a inaczej - to wcale niekoniecznie musi oznaczać negatyw :) -
dzięki za miłe komentarze :)
- neilos :
z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że Sardynia nie do końca przypadła Ci do gustu, skoro piszesz,że widziałaś ją zupełnie inaczej niż ja. A ja piszę w samych superlatywach. Co do słonia, to tak popularny motyw sardyński, że nie zdziwiłbym się gdyby więcej ludzi go miało.
- sławannka :
dziękuję za miły komentarz. Trudno o lepszą relację z Sardynii,, skoro moja jest de facto jedyną tutaj. Jako miłośniczka Włoch winnaś tam trafić. Jestem pewien, że Ci się spodoba, to zupełnie inne Włochy niż kontynentalne.
co do mapki, jest a owszem, ale chyba przeoczyłaś. Wrzuciłem ją jako pierwszą, zresztą zawsze zwykłem zamieszczać mapkę. Co do sardyńskich kosztów, jak pisałem jest drogo jak cholera. Sam również staram się podróżować backpackersko, jak najtaniej. Niestety na Sardynii o to ciężko. Byłem po sezonie, ceny spadły o połowę, ale i tak było drogo. Nocowałem na campingach, w bungalowach, koszty noclegów dzieliłem na kilka osób, a mimo to było drogo. A hotele, uff, ani nie pytaj o ceny. Transport również drogi, najlepiej wynająć auto, ale trochę ekspensów pochłonie. Skuter super pomysł, drogi prawie puste, więc i strachu zbytnio nie ma, ale wynajem drogi, 30-40 euro na dzień. Poza tym problem z przemieszczaniem się na skuterze z bagażem. Jedzonko, czy to traetorria, pizzeria czy restaurante - drogo. I tak by można wymieniać w nieskończoność. Według mojej oceny znacznie drożej niż w Italii kontynentalnej.
P.S. Trzymam kciuki za znalezienie duchów. Ja im dreptałem po piętach, ale ciągle prychały. Ale ich domków wiele nawiedziłem -
świetny opis...przykład jak zupełnie inaczej można widzieć te same miejsca, gratuluję....
ale słonia mamy tego samego :) -
Jestem pod wrażeniem! Chyba jeszcze nigdy nie czytałam relacji z Sardynii tak pełnej i ciekawej. Przygotowuję się powolutku do podróży na Sardynię, wciąż nie czuję się gotowa, pewnie jeszcze parę lat minie zanim tam się zjawię. Z pewnością wcześniej niejeden raz wrócę do tej opowieści...
Jedno, czego mi tu brak, to mapki przejazdu. Bardzo, bardzo by się przydała.
Chciałabym wiedzieć, w jakim sensie jest tam tak bardzo drogo? Jeśli ktoś wybiera najtańsze lokum, jeśli nie chodzi do restauracji, jeśli nie płaci za wstęp na plaże strzeżone i tak dalej, to czy też musi się bać tych cen? Nie ukrywam, że ceny to mój problem, dlatego jest to dla mnie ważne. Wiem, że dla takich jak ja podróżników informacja ważna - jest na Sardynii kilka schronisk młodzieżowych gdzie można niedrogo przenocować. Jeszcze jedno co mnie przeraża, to fakt, że aby dotrzeć w te najciekawsze miejsca, nie wystarczą nogi... Autobusem niestety, nie wszędzie się dotrze. Skuter nęci, ale trochę strach...
Reasumując i zostawiając na boku te przyziemne sprawy - dziękuję za tak wspaniale opisane wrażenia z tego niezwyklego miejsca na ziemi. Ja te duchy tam znajdę, co do tego nie mam wątpliwości :) -
dzięki za miłe słowa. Sardynia jak najbardziej budzi przyjemne odczucia :)
- Kuniu:
Chyba rzeczywiście nie bardzo pasuje połączenie mistyki i magii z Włochami. Wszak to kraj kojarzący się głównie z renesansem i z niego swą ogólnoświatową popularność czerpiący. Wyspy Brytyjskie, ich pogoda, mroczność, mgła, topornośc budowli zawsze bardziej kojarzyły się z duchami, stąd i one w oparciu o właśnie te walory swoją twarz krainy duchów budowały. Byłoby więc nonsensem z mojej strony próbowanie przypisywania Italii przymiotów, które są jej obce. Italia czerpie swą popoularność z innych walorów. Mnie one jaknajbardziej inspirują do jej odkrywania. Cudowna spuścizna renesansu, wspaniała architektura, kolebka mody, śródziemnomorski styl bycia - Italia umie przyciągnąć amatorów jej uroku. Zapewne stąd tak wielu, również i na Kolumberze miłośników jej piękna.
Co do Sardynii, jak pisałem to nie do końca taka Italia, ona chyba łączy w sobie to co w Italii najlepsze z jednoczesnym unikaniem tego co najgorsze - hałasu, brudu,. To oaza spokoju w czystej postaci, pewnie dlatego tak mi przypadła do gustu :) Można by tutaj wieść życie sandałnera jak piszesz. Choć najlepszą pożywkę dla sandałnerskich marzeń, jak do tej pory, widziałem na Cejlonie.
- Bartku :
Walory włoskiej kuchni są powszechnie znane, ale odkąd rozsmakowałem się w przysmakaach azjatyckich, stwierdzam, że nie ma lepszej kuchni właśnie nad azjatycką. -
Po takim opisie nie odważę się na dłuższą wypowiedź. Powiem tylko cytując autora : bardzo przyjemne odczucia.
-
Robert :D
No tak, jak już się pojawiłem, to wypadałoby dorzucić coś od siebie ;)
Lubię czytać Twe podróże (co pewnie dawno temu zauważyłeś :D ) :)) Podobnież z Sardynią :D
Hmmmm... Czegoś mi tu jednak zabrakło. W Twych szkockich, irlandzkich i brytyjskich wojażach było to, tutaj tego zabrakło. Mimo iż obiecane było w tytule podróży ;) Tak.. chociażby odrobiny tej mistyki i tajemnicy, która przewija się w Twych innych podróżach. Ale może to dlatego, że mi jakoś nie pasuje - Włochy i mistyka, duchy... Co innego Wyspy ze swoimi zamczyskami na wzgórzach, zielonymi przestrzeniami, z legendami, druidami itd.
Wiem wiem, tutaj o inne duchy Ci chodziło :) Duchy miejsca, "klimatu", owej Wyspy Szczęśliwości :D
Włochy - nigdy nie byłem, w podróżach kolumberowych widziałem już różne piękne miejsca, ciekawe rzeczy :) Każde miejsce na świecie ma swój niepowtarzalny charakter, historię itd. Na chwilę obecną jednak nie przepadam za tamtymi stronami. Takie jakieś bzdurne uprzedzenie (wiem, nie należy poddawać się uprzedzeniom, zwłaszcza nieuzasadnionym), dla mnie jest to miejsce "zbyt europejskie", nie wiem, czy zrozumiesz co mam na myśli, ja zaś nie potrafię wyrazić słowami tego, o co mi chodzi.
Mimo tego przeczytałem Twój opis jednym tchem, ciekawy jak zwykle :D Marzy mnie się odnalezienie takiego "swojego" miejsca na świecie, gdzie bym mógł żyć własnym rytmem, z dala od codziennej "normalności", gdzie mógłbym siadać wieczorem przed domem i jako "sandałner" rozmyślać sobie, może nawet w końcu napisać książkę. Takiego własnego, małego Raju :)
Dzięki zatem za podsunięcie sardyńskiego pomysłu :)
Pozdrówki :) -
Robercie, jak zwykle (to jest wyraz uznania), pięknie i poetycko opisane. Nie będę się licytował z @tender, jest poza zasięgiem :)
Nie myślałem nigdy o Sardynii pod kątem wakacji. Ale może? Szkoda że tak mało miejsca poświęciłeś kulinariom, co mnie baaaaardzo interesuje, a kuchnia włoska jest według mnie jedną z najlepszych na świecie.
Dzięki za piękną relację.
Pzdr/bARtek -
A widzisz.
Zresztą zbyt wiele ludzi również się tego nie spodziewa. Sardynia nie jest aż taka popularna. Wystarczy popatrzeć w oferty biur podróży. Powód jest prosty - to cholernie droga wyspa, wyspa luksusu, więc i biura nie liczą na tłumy turystów tam się pchające. Tydzień pobytu tam kwotowo równy jest miesiącu i pół w Azji lub dwom, trzem tygodniom w innych miejscach basenu Morza Śródziemnego. A Sardynia właśnie słynie z przepięknych plaż, jednych z najpiękniejszych, jeśli nie nawet najpiękniejszych w Europie. Te, które pokazałem na fotach nie należą nawet do topowych plaż Sardynii. Wyobraź więc sobie te najpiękniejsze - Cala Luna, Cala Mariolu, Goloritze. Opisywana przeze mnie Plaggia de la Pelosa jest jedną z tych topowych, niestety z powodu zalania karty w trakcie nurkowania straciłem znaczną część zdjęć. Naprawdę jest czego żałować. -
Skromność to moje drugie imię :) Ale
wydaje mi się, że troszkę patetycznie oceniła Pani moją relację, choć oczywiście za miłe słowa jestem wdzięczny. Sardynia jest nadzwyczaj skorym tematem do pochwał i opisywania w superlatywach. Generalnie więc stosunkowo łatwo się ją opisywało. Do dziś, z uwagi na problemy z aparatem, żałuję, że nie mam zdjęcia tego cudownego mostku, o którym tak szeroko się tu rozpisywałem. Jestem przekonany, że spodobałby się osobom, którzy umieją doceniać prostotę kompozycji i urok takich małych, a pięknych miejsc i przedmiotów. -
A ta jest właśnie jedną z najciekawszych z nich. Tyle atrakcji, miejsc archeologicznych, historycznych ciężko gdziekolwiek indziej w Eurpoie znależć. Nie mam tu na myśli Wysp Brytyjskich czy Irlandii, a region Morza Śródziemnego. Tutaj to właściwie tylko Sycylia, Kreta, może Malta może stanąć w konkury z Sardynią.
-
Robercie Twoje relacje czyta się jednym tchem...aż szkoda, że to już koniec.
wspaniała wyprawa! -
Zacząłem od mapki, później tekścik, a z mapy juź byłem zorientowany... Niezła ta Sardynia z Twojego opisu. Az nie mogę uwierzyć, że trafilem tu przed Slawannką :-) Europa ma jednak sporo wysp i to jakze różnorodnych, prawie jak Indonezja :-))
ale bardzo mi się podobała Twoja podróż,masz naprawdę dobre pióro,świetnie się to czyta!
@ slawannka - myślę że od biedy można stopem,owszem jest to troszkę ryzykowne, ale zauważyłam że wszędzie na wakacjach stopa łapię w 5 minut; i ludzie są mili i pomocni,zarówno tubylcy jak i turyści.
cóż,myślę że trzeba sobie po prostu postawić w domu kilka podpisanych skarbonek : np "Sardynia", "La Palma", "Peloponez" etc i tam wrzucać kasę :-D bo lepiej wydawać na podróże niż np na nową lodówkę :-D